
Wieczorem i w nocy na jeziorze zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki żerowania karpi. Piękne spławy i bąble w okolicach nęconych miejsc dają nam nadzieję na udane łowy. Zimna nocka mija nam bez brania. Dopiero około godziny 4 rano pierwsze branie ma Tomek i po krótkiej walce na brzegu ląduje ładny karp. Oceniamy go na jakieś 8 kg. Krótka sesja fotograficzna i karp wraca do swojego królestwa. Mijają kolejne godziny, brań niestety nie ma. Około godziny 10 i do mnie uśmiechnęło się szczęście. Swinger jednej z wędek lekko podskoczył, a ja nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, zacinam. Wędka wygina się w łuk, a dokręcony dość mocno hamulec gra piękną dla wędkarza melodię. Ryba ruszyła na drugą stronę jeziora przez zatokę porośniętą moczarką i grążelami. Myślę sobie, sprzęt mam mocny to dam radę, niech się wyszaleje. Ryba jednak jakby sobie nic nie robiła z mojego jak mi się wydawało mocnego sprzętu. Cały czas z wielkim impetem parła do przodu . Po przepłynięciu około 70 metrów, na dokręconym hamulcu, niestety sprzęt nie wytrzymał. Karp przetarł żyłkę o jakąś podwodną przeszkodę i tak w ułamku sekundy przestałem marzyć o wyciągnięciu karpia z dwójką z przodu, bo na jakieś 20 kg go oceniłem. No cóż tak bywa. Raz karp raz wędkarz jest górą. Jednak dobrze wiedzieć że jeszcze pływa tam gdzieś w toni, król tego jeziora starszy wiekiem niż ja. Następnym razem jak się spotkamy to może ja będę górą.
Kulashaker