
Historia ta miała miejsce 1 lutego 2008r...
...Pewnego spokojnego, upalnego poranka, wraz z grupą przyjaciół wypoczywałem sobie przy hotelowym basenie nad Oceanem Indyjskim nieopodal miasta Mombasa w przepięknej, odległej Kenii.
Hotel rozległy, aczkolwiek niezwykle pusty, krwawe grudniowo-styczniowe zamieszki polityczne w tym kraju, skutecznie przepędziły turystów! Nas nie.. wręcz przeciwnie niski kurs dolara (2,50zl) i brak wspomnianej turystyki znacznie obniżyło ceny pamiątek, wycieczek i usług w tym i tak ubogim i dość tanim kraju, co na korzyść oczywiście dla nas. Około południa jeden z naszych kolegów usilnie poszukiwał wśród licznej naszej grupy z Polski pięcioro chętnych na wspólną "wyprawę na ryby" (300$ za całodniową wyprawę max 6 osób na łodzi). Do wyjazdu niespełna pól godziny a tu chętnych brak!? I nagle trafił na nas... Ja nie jestem zapalonym rybakiem, kiedyś za namową kolegi może dwa, trzy razy w życiu trzymałem w ręce kija mocząc w Pilicy i pobliskim Zalewie Sulejowskim w moich okolicach, łapiąc czasami około 15-20 cm płocie! ...ale tym razem wiedziałem że takiej okazji nie można przegapić!!?? Niejednokrotnie oglądając na programach Travel, National Geographic połowy na Oceanie Indyjskim widziałem czym się one kończą przy odrobinie szczęścia! (tuńczyki, barakudy, marliny a nawet rekiny), ale to co nas czekało tego dnia przeszło nasze najśmielsze marzenia i oczekiwania!! Tuż przed wyprawą okazało się że chętnych jest znacznie więcej, 8 osób podzielono na dwie łodzie (po czterech w łodzi, koszt 188 pln na os.), wsiedliśmy do małego busa i przewieziono nas ok 15km do przepięknej zatoki ze stromym malowniczym zboczem zwanej Mtwapa, nieopodal Mombasy.

Wokół kilkanaście łódeczek i nasze dwa niewielkie katamarany z wystającymi niezwykle długimi "kijami" i centralnym, obrotowym fotelem na tyłach. W środku sternik czyli kapitan o imieniu Bahati i drugi z załogi "majtek" (imienia zapomniałem). Wypływając pogoda nieco się pogorszyła ale plus, że słońce już nie grzało, po około 30 minutach zapach benzyny ze 100 konnych silników i mocne bujanie na falach doprowadzało nas do mdłości i znużenia. Po wypłynięciu na pełny ocean majtek rozpoczął szykowanie przynęt i niezwykłych haków, snując opowiadania o takich co wyciągali dwu-trzy metrowe rekiny i barakudy, pokazując w międzyczasie kolorowe flagi symbolizujące daną zdobycz.
Miejscowa tradycja nakazuje powracającym z połowów, wywieszanie flagi na maszcie informującej o sukcesie, tak więc: żółta flaga - (tuńczyki, barakudy, marliny itp), czerwona - (rekiny) i czarna - niezwykle rzadko spotykany (black marlin). Po chwili pierwsze branie dostaliśmy "kija" w rękę i się "szarpiemy"... po około trzech minutach złowiliśmy pierwszą rybę! Tuńczyk ok 40 cm!? Radości nie było końca, nasza pierwsza zdobycz i taka duża! ?(oczywiście jak dla nas). Radość długo nie trwała bo następne trzy brania! Kolega Artur dostał kija na fotel, ja drugiego w łapy a trzeciego Rafał, szarpiemy ostrożnie, po chwili wyciągamy, znowu tuńczyk, następne dwie ostro zacięte! W pewnym chaosie szarpiemy się z kijami na wzajem przekazując z ręki do ręki, co było niezwykle wyczerpujące. Po około 15 minutach w odległości może 100 metrów ujrzeliśmy wyskakującego nad powierzchnię wody potwora!, to był olbrzym!!
a my w szoku szarpiąc się jeszcze bardziej w okrzykach "majtka" .. BIG FISH!! Minęło następne 15min i mamy go! Marlin!! około 170cm i 35 kilo!!!! Przerażeni w niedowierzaniu i chyba we śnie, patrzymy na to co leży u naszych stóp wierzgający się jeszcze po pokładzie wywijając długim i niezwykle niebezpiecznym, tępym nosem Salfish (Marlin)!! Nie ma czasu się cieszyć bo tu jeszcze jeden kij w naszych rękach, od około 40 min ma branie i jest niezwykle mocno wygięty ....zmieniając się co parę minut na obrotowym krześle zadajemy sobie pytanie co to jest!!?? Skoro mamy na pokładzie taką rybę to co takiego mamy na "kiju" w głębinach??!. Co chwilę słyszymy instrukcję od majtka "pomału ściągaj i zawijaj, itp" i krzyki do sternika "..w prawo w lewo", łodzią rzucało na różne strony, my wykończeni, mija ponad godzina od "zahaczenia", my nadal walczymy równo współpracując we czterech pytamy naszego "kapitana-nawigatora" co to jest!?? ..słyszymy VERY BIG, BIG FISH!!. Po chwili monstrum zaczyna mocniej walczyć i odpływa, nie urwał się! Rozwija nam żyłkę przez około 2min i nic nie możemy zrobić!!? Cała dotychczasowa "praca" na marne, nagle staje i dalej na zmianę ściągamy, ręce mdleją , jesteśmy coraz bardziej zrezygnowani, może odpuścić, dać spokój. Ale nie dalej, jest już tak blisko, walczymy i oby się nie urwał!. Akcja (panika) nabiera tępa, giganta mamy pod sobą, zbiega kapitan, łapie za dwu metrowy harpun z hakiem na końcu, moja zmiana "kręcą" mną na fotelu za szybko przemieszczającą się żyłką, raz w lewo, raz w prawo. I po około 90 minutach wyczerpującego pojedynku MAMY GO!! Jesteśmy zszokowani na pokład majtek wraz ze kapitanem w ogólnej (naszej) euforii i chaosie z wbitym już hakiem i w rękawiczkach, wyciągają za ostry nos to monstrum!!!! ..słyszymy BIG BLACK MARLIN!!!!.
My uciekamy na gorę lub pod pokład, jesteśmy tak niezwykle zszokowani że nawet nie wiemy co robić!?? On wierzga po pokładzie, łodzią rzuca na boki i nagle jest już po wszystkim!!, olbrzymia radość!!, uściskom nie ma końca, euforia załogi i krzyczą ..VERRY, VERRY LUCKY!! Jesteśmy wykończeni, sesja zdjęciowa zdobyczy i po chwili padamy ze zmęczenia prosząc o powrót do zatoki. W drodze powrotnej słyszymy jak informacja szybko się rozchodzi przez CB o naszej głównej zdobyczy! W chwale zaraz przed wpłynięciem do zatoki wieszamy czarną flagę i rozważamy, czy to normalne w tych rejonach?, ...chyba każdy wraca z taką zdobyczą i pewnie na nikim z miejscowych nie zrobi to większego wrażenia? ..i co myliliśmy się!!.. w oddali widzimy przystań zatoka się zwęża, a na brzegu spory tłum miejscowej ludności, głównie dzieci widząc czarną flagę przybiegły do przystani obejrzeć połów, ..i wciąż słyszymy "big fish!! verry, verry lucky!!!. Wszyscy pod wrażeniem, Black Marlin jest tak ciężki że z trudem pięcioro rybaków transportuje go do niopodal wiszącej wagi, wieszają i co?? 81 kg!! ok 3 metry długości!!!!.
Okazuje się że tej wielkości Black Marlina złowiono w tej małej zatoczce ostatnio w 2000 roku!! To daje do myślenia! ..tym bardziej że wg umowy należy on do nas :) Dzieci się cieszą, koty grasują, my nadal zszokowani, wypełniamy tablicę informacyjną i robimy fotki w oczekiwaniu na następną powracającą łódź z naszym "ziomalami" i "pomysłodawcą wyprawy". Po 20 minutach są! ..i mają, trzy około metrowe barakudy i sporo tuńczyków, ale widząc naszego giganta na wadze..oniemieli!!, sprawdzali czy prawdziwy i dopiero po przejrzeniu materiałów i filmów z naszej wyprawy byli w stanie w to uwierzyć!! Co dalej? ..słyszymy ..zabierajcie!, ale jak gdzie i po co!? ..słyszymy ..na busa na dach przywiążemy i do hotelu! Jednak nasza czwórka była jednomyślna ..my już swoje osiągnęliśmy, wytargaliśmy Marlina z "ich oceanu", więc należy on do nich, miejscowej ludności. Mieliśmy do niego duży szacunek by go jeszcze go targać! i został. Po tej zaskakującej dla wielu decyzji zabraliśmy jedynie naszego "małego" marlina (170 cm 35 kg), barakudy i tuńczyki a Black Marlin wisiał w oddali na wadze ku uciesze miejscowych... Do hotelu dojechaliśmy o zmierzchu, wszyscy przy basenie a my wyciągamy nasze "maleństwo" i w trojkę niesiemy w kierunku hotelowej kuchni w asyście zszokowanych rodaków, gdzie miał trafić na następny wieczór na kolację, osobiście przyrządzony przez szefa kuchni. W ogólno-hotelowej euforii próbowaliśmy jedynie przebić się półgłosem mówiąc ..." a gdybyście widzieli co my zostawiliśmy w zatoce!!?" Na drugi dzień przy uroczystej pożegnalnej kolacji wśród palm, hotel zorganizował pokaz na telebimie z naszej wyprawy dla wszystkich gości hotelowych, a my zajadaliśmy się naszymi zdobyczami ...z grilla. Uświadomiono nam jedynie, że najprawdopodobniej nasz pozostawiony w zatoce okaz trafił do handlarzy, a nie do biednej miejscowej ludności i zostanie sprzedany do hoteli w kawałkach lub za znacznie większe pieniądze jako trofeum ... być może nad kominek!? Przygoda ta dała nam wiele do myślenia.. przede wszystkim doświadczyliśmy niezwykłej potęgi morza i mamy teraz znacznie większy szacunek do niego , ...i doskonale wiemy że w pojedynkę, to on by wygrał z nami. Parę dni temu powróciliśmy z Karaibów, gdzie na przepięknej wyspie Kuba nosiliśmy się z zamiarem następnej wyprawy w morze, aby przeżyć przynajmniej podobne chwile co z przed roku, ale czy złowimy kiedykolwiek coś większego lub podobnego do naszego Black Merlina!?? ..nie!, więc wystarczyło nam to że byliśmy w miejscu gdzie Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę a Ernest Hemingway napisał swoją powieść "Stary człowiek i morze" .. teraz bardziej jesteśmy w stanie zrozumieć co przeżywał bohater tej już niezwykłej jak dla nas powieści. :)




Z pozdrowieniami
Szymon Zieliński
Szymon Zieliński