
W powietrzu było czuć, że spotkanie z dużym szczupakiem jest już blisko, że to tylko kwestia czasu. Dodatkowo atmosferę podgrzewały docierające z nad wody wieści. Nieliczni spinningiści, którzy nie poddali się i mimo upału pozostali nad wodą co kilka dni łowili duże ryby nierzadko przekraczające 100 cm.
![]() |
![]() |
Nam też, a w szczególności Michałowi marzyło się spotkanie z dużym cętkowanym drapieżnikiem, gdyż już od dłuższego czasu to właśnie on nie złowił nic godnego uwagi, nic z czego byłby dumny i o czym mógłby opowiadać podczas długich zimowych wieczorów. Po dotarciu na łowisko, zastajemy bardzo niski stan wody lecz mimo to ryby nie spłynęły w głębsze partie wody, a pozostały w naszym rejonie. Co rusz na powierzchni rzeki zaobserwować można było ataki drapiezników na stada uklei.
W większości odpowiedzialne za to były bolenie lecz te mniej widowiskowe były sprawą nie kogo innego jak dużych szczupaków. Nie było czasu do stracenia, więc do wody poleciały nasze najskuteczniejsze w ostatnim czasie przynęty. Ja jak zwykle łowiłem woblerami Salmo, natomiast Michał przeczesywał wodę gumami Dagona. Godziny mijały, a nasze konto było niestety nadal zerowe, choć drapieżniki cały czas żerowały, czego dowodem były co rusz wybuchające gejzery wody. W pewnym momencie dotarliśmy do dobrze nam znanej miejscówki, gdzie już nieraz udało nam się złowić ładną sztukę. Po kilku rzutach, kątem oka widzę pięknie wygięty w łuk spinning Michała. Ryba chodzi przy dnie i z dużą siłą wybiera plecionkę mimo mocno dokręconego hamulca kołowrotka. Po kilku minutach pomagam koledze i podbieram rybę ręką chwytem za szczękę.
W większości odpowiedzialne za to były bolenie lecz te mniej widowiskowe były sprawą nie kogo innego jak dużych szczupaków. Nie było czasu do stracenia, więc do wody poleciały nasze najskuteczniejsze w ostatnim czasie przynęty. Ja jak zwykle łowiłem woblerami Salmo, natomiast Michał przeczesywał wodę gumami Dagona. Godziny mijały, a nasze konto było niestety nadal zerowe, choć drapieżniki cały czas żerowały, czego dowodem były co rusz wybuchające gejzery wody. W pewnym momencie dotarliśmy do dobrze nam znanej miejscówki, gdzie już nieraz udało nam się złowić ładną sztukę. Po kilku rzutach, kątem oka widzę pięknie wygięty w łuk spinning Michała. Ryba chodzi przy dnie i z dużą siłą wybiera plecionkę mimo mocno dokręconego hamulca kołowrotka. Po kilku minutach pomagam koledze i podbieram rybę ręką chwytem za szczękę.
![]() |
![]() |
Rzut oka na szczupaka i już wiemy że jest dobrze. Z paszczy wystaje mu nie kto inny jak seledynowy Reno Killer. Kilka fotek i łowimy dalej. Kilkanaście minut później sytuacja się powtarza z tą różnicą że nowy Team Dragon Michała jest zdecydowanie mocniej wygięty niż poprzednio, a z kołowrotka znika coraz więcej plecionki. Mijają kolejne minuty, a ryba nie ma zamiaru się poddać, krąży przy dnie i nie chce pokazać się na powierzchni. Kij pięknie pracuje, amortyzując coraz to krótsze odjazdy szczupaka. Gdy już jest blisko brzegu wiem, że mamy tylko jedną szansę na podebranie, gdyż Reno Killer z pojedynczym hakiem tkwi lekko zaczepiony w kąciku paszczy. Pewny chwyt i szczupak jest już nasz. Kolejna duża ryba z tego samego miejsca i prawie 100 cm długości.
Michał ma zdecydowanie dzień konia, łowi dwie duże ryby w ciągu 20 minut i dwie na tą samą gumę tylko w innym kolorze, 12 centymetrowego rippera Dragona. Do końca dnia już nic ciekawego się nie dzieje, czas wracać do domu. Ja niestety wracam o kiju ale i tak czasami bywa. Raz na wozie, a raz pod wozem. Może następnym razem to ja dorwę jednego z tych cętkowanych potworów.
Michał ma zdecydowanie dzień konia, łowi dwie duże ryby w ciągu 20 minut i dwie na tą samą gumę tylko w innym kolorze, 12 centymetrowego rippera Dragona. Do końca dnia już nic ciekawego się nie dzieje, czas wracać do domu. Ja niestety wracam o kiju ale i tak czasami bywa. Raz na wozie, a raz pod wozem. Może następnym razem to ja dorwę jednego z tych cętkowanych potworów.