
Zwalone do wody drzewo, przybrzeżny podtopiony krzak, plątanina podmytych korzeni - który spinningista polujący na szczupaki przejdzie obok takiego miejsca obojętnie? Ja nie przechodzę...
Standardowe obłowienie tak klasycznej, szczupakowej miejscówki, to kilka rzutów pod różnym kątem w okolice domniemanego czatowiska ryby. Pół metra od zwaliska? Trzydzieści centymetrów? Bliżej raczej nie, bo przecież nikt nie lubi rwać zbyt dużo. Czasem po takim rzucie, w krzaku coś zakotłuje i już po sekundzie wypryśnie z niego oliwkowozielona torpeda. Wtedy jest dobrze. Kiedy jednak nic się nie dzieje, idziemy dalej kręcąc głową i mamrocząc pod nosem: takie miejsce!, takie miejsce!, a tu ani trąci. Idziemy dalej, szukać kolejnego - takiego! miejsca. Kiedyś miałem już dość łowienia. Przysiadłem na wysokiej skarpie. Kontemplowałem. W rzece, pode mną leżał zwalony dąb, a w samym środku plątaniny gałęzi niewielki zielonkawy szczupaczek. Po chwili...
...szczupak przesunął się...
...bliżej krawędzi zwaliska. Potem stanął na samym skraju, na granicy czystej wody. Powachlował trochę płetwami. Obrócił się. Znowu chwilę postał i przepłyną z drugiej strony drzewa. Tam upolował okonka. Po godzinie wrócił w plątaninę gałęzi. Jakiś czas później, w innym miejscu, na innej rzece. Już miałem odejść po przeczesaniu okolic kolejnej bankowej miejscówki, gdy przypomniałem sobie małego zielonkawego szczupaczka. Machnąłem kijem i blacha upadła w samym środku zwaliska. Nie metr od kryjówki, nie pół metra - rzuciłem w samo jądro, w sam szczupaczy dom. Z pięciu możliwych do zrobienia w takim miejscu, obrotów korbką kołowrotka, wykonałem trzy. Zakotłowało i coś zaczęło wciągać moją wędkę w największą plątaninę gałęzi. Nie zareagowałem. Nie zdążyłem i było po rybie i po przynęcie. Przy następnym krzaku to ja byłem szybszy... W tak typowych stanowiskach, szczupaki wbrew pozorom nie stoją idiotycznie w jednym miejscu, oczekując na łaskawy dar losu w postaci przepływającej ofiary. Faktem jest, że szczupak...
...poluje stacjonarnie...
...z zaskoczenia. Wydaje mi się jednak, że jego łowiecki rewir rozciąga się nie na jedno, a na kilka stanowisk, choć wciąż w obrębie rzeczonego rewiru. „Mały Zielonkawy” stał w krzaku i nie reagował na pływające w pobliżu okonie. Potem poczuł głód i ruszył na łowy. Poczatował w kilku „pasujących” mu miejscach, zeżarł kolację i wrócił do „domu”. To dzięki niemu wielu jego starszych braci na zawsze opuściło swoje siedziby. Po tych zdarzeniach wykoncypowałem sobie, że łowiecki rewir szczupaka, czy też strefa gdzie poprowadzenie wabika kończy się atakiem, rośnie w miarę wzrostu jego (szczupaka) żerowej aktywności. Inaczej mówiąc - jeśli drapieżnik aktywnie żeruje, nawet przynęta poprowadzona daleko od jego właściwej kryjówki może zostać zaatakowana, bo patroluje on wówczas spory obszar. W miarę malejącej aktywności żerowej, maleje również faktyczny rewir łowiecki i wabik trzeba podać rybie bliżej. Aż do skrajnej sytuacji, kiedy to esox stoi w zwalisku i tylko przynęta defilująca mu tuż przed pyskiem może go zmusić do ataku. Być może się mylę. Być może szczupak cały czas stoi w jednym miejscu, a stopień żerowej aktywności wpływa wyłącznie na odległość z jakiej ryba może...
...odebrać sygnały...
...o przepływającej ofierze. Odebrać, dopiero wtedy opuścić kryjówkę, dogonić i pożreć. Nie zmienia to jednak faktu, że czym szczupak ma mniejszą ochotę na żerowanie, tym bliżej jego potencjalnej kryjówki należy podawać sztuczną przynętę. Wierzę w moc obrotówki. Zarówno moc magiczną, jak i moc jej silnej pracy. Dlatego w krzakach łowię prawie wyłącznie na wirówki. Tylko tam, gdzie gęstwina szczupaczego siedliska pozwala wyłącznie na łowienie w pionie, na końcu zestawu wieszam średnie twistery. Wyłącznie białe, bo po co komplikować rzeczy proste i dumać nad zestawem gum w kolorach tęczy. Nigdy nie przekonałem się do antyzaczepów. Moim antyzaczepem jest plecionka. Wolę wymieniać kotwice w blachach, czy wiązać nowe główki, niż stracić nawet jednego szczupaka na dziesięć przez niezacięte branie. Dobra plecionka pozwala też na hol błyskawiczny. Twardy i brutalny, ale jedyny dający gwarancje sukcesu w szczupaczych domach. Taki musi być również kij. Twardy, sztywny. Branie na takim zestawie to potęga doznań. Brania nie czujesz dłonią, nie czujesz go ramieniem. Czujesz go całym sobą. Sto metrów zakrzaczonego brzegu to zajęcie na cały dzień. Wdzieram się w gęstwinę, wślizguję. Cicho, powoli, z rozmysłem. To dziewicze tereny w dżungli cywilizacji. Nikt tu przede mną nie był. Rzucam dokładnie, z pod siebie, nadgarstkiem. Czasem tylko opuszczam wabik. Centymetr po centymetrze przeszukuję siedlisko drapieżcy. Potężne branie, rozbryzgi wody, ryba tańcząca w powietrzu. Zero amortyzacji, zero ustępstw. Hamulec przykręcony na full. Tak być musi. Nie można popuszczać. Bez obaw - plecionka wytrzyma. Wreszcie jest. Poddał się. Łapię go za kark i patrzę w drapieżne, dzikie oczy. Warto było.
Tomasz Krzyszczyk